Gulbinowicz

  • Drukuj

Z Wilna do Wrocławia 

Rafał Bubnicki

Fragment książki "Rozmowy z Kardynałem Henrykiem Gulbinowiczem" dotyczący 80 milionów Solidarności.

 

Miliony w rezydencji

Uczestnicy słynnej akcji wyprowadzenia z banku i ukrycia 80  milionów dolnośląskiej "Solidarności" milczeli przez wiele długich lat. O udziale w tej operacji Księdza Kardynała Henryka Gulbinowicza wiedziało wiele osób z podziemnego kierownictwa "Solidarności", ale do końca lat 90. żadna z nich nie ujawniła szczegółów dotyczących Jego roli w tej historii. Pierwszy zrobił to sam Kardynał, który w książce "A Kościół trwa" przyznał, że ukrywał pieniądze, a w wywiadzie udzielonym "Rzeczpospolitej" w 2002 roku opowiedział, że rezydencji arcybiskupów wrocławskich ukrywał się Władysław Frasyniuk, lider dolnośląskiej "Solidarności". Dopiero jednak gdy poinformował, że na wiosnę 2004 roku przechodzi na emeryturę, fala wspomnień popłynęła szerokim nurtem. Z cienia wyszli także, dotąd nieznani , bohaterowie tego wydarzenia.

W dniu, kiedy w telewizji rozpoczął się propagandowy show związany z ukryciem przez nas 80 milionów, przyszedłem do konspiracyjnego mieszkania, w którym ukrywali się Basia Labuda i Władek Frasyniuk. Gdy usłyszeliśmy informacje o pieniądzach, wybuchnęliśmy katartycznym śmiechem. Dopiero wtedy doszło do nas, jaki numer zrobiliśmy Służbie Bezpieczeństwa. Gdy zobaczyliśmy, jak SB szaleje, zrozumieliśmy, że to jest wydarzenie spektakularne, Które ma znaczenie nie tylko praktyczne, ale przede  wszystkim polityczne i propagandowe - wspomina pierwsze dni stycznia 1982 roku Józef Pinior, ówczesny rzecznik finansowy dolnośląskiej "Solidarności". Decyzja o ukryciu pieniędzy związkowych zapadła w drugiej połowie listopada 1981 roku. Podjęliśmy ją w wąskim gronie działaczy, do których mieliśmy największe zaufanie. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że władze szykują rozwiązanie siłowe. Przepowiadał to Kornel Morawiecki.Zarząd Regionu wydał instrukcję o tworzeniu tajnych komisji zakładowych. Podjęliśmy decyzję o zezłomowaniu starych maszyn poligraficznych znajdujących się  w siedzibie Zarządu Regionu, a faktycznie po cichu przekazaliśmy je Morawieckiemu ( dostaliśmy wtedy nowe maszyny ze Skandynawii). Powiedziałem, że ma dyskretnie wyjąć pieniądze z banku. Z zachowaniem wszelkich reguł konspiracji. Poinformowałem go też, że od strajku sierpniowego pieniądze w czasie kryzysów deponowaliśmy w kurii arcybiskupiej. Powiedziałem, że ma to załatwić, i więcej się tą sprawą nie zajmowałem. Decyzja była nie formalna - opowiada Włatsław Frasyniuk, szef dolnośląskiej "Solidarności".

Sejf w kurii

Dolnośląska "Solidarność" po raz pierwszy zdeponowała pieniądze w kurii na Ostrowie Tumskim tuż po strajku sierpniowym w 1980 roku. 
Organizacja nie miała wtedy osobowości prawnej i nie mogła korzystać z banku. Przechowywane środki związek później odebrał. Po raz kolejny wykorzystano taką możliwość w czasie kryzysu bydgoskiego w marcu 1981 roku. Do kurii trafiło wtedy 10 milionów złotych. Wszystko przeprowadzono jawnie, a pokwitowanie depozytu znajdowało się w siedzibie Zarządu Regionu. Pieniądze były w kurii do chwili ogłoszenia stanu wojennego. -Zostały tam trochę przez "zasiedzenie" - mówi Władysław Frasyniuk. W listopadzie 1981 roku wszystko przebiegało już inaczej.

Pamiętam, że pojedynczo wchodziłem z wybranymi członkami prezydium Zarządu Regionu i doradcami z siedziby "Solidarności" przy ulicy Mazowieckiej. Były to wybrane osoby, nie ze względu na brak zaufania, lecz wymogi bezpieczeństwa. W konspiracji, gdy o czymś wiedzą dwie osoby, to o jedną za dużo - opowiada Pinior. - Rozmawiałem na pewno z Karolem Modzelewskim, Barbarą Labudą, Mieczysławem Zlatem, Staszkiem Huskowskim i Edwardem Majką. (Edward Majko we wrześniu 1986 roku zginął w wypadku samochodowym. Drugą ofiarą tego wypadku był pułkownik Anatol Pierścionek, wysoki oficer SB, który w roku 1982 kierował akcją ujęcia Władysława Frasyniuka. Sprawa jest do dzisiaj niewyjaśniona - przyp. R.B.). Później sporządziłem tekst uchwały, w której prezydium Zarządu Regionu upoważniało mnie do zabezpieczenia majątku związkopwego na wypadek uderzenia w "Solidarność". Uchwała miała datę 2 grudnia 1981 roku, nie było w niej jednak ani słowa o podjęciu 80 milionów złotych. Członkowie zarządu zapewne sądzili, że podobnie jak w w czsie kryzysu bydgoskiego, podejmę 10 milionów złotych. Pinior uważa, że schowanie pieniędzy u arcybiskupa Gulbinowicza było najlepszym rozwiązaniem. - Nie wiedziałem, co się z nimi stanie. A jeśliby się coś stało, pozostałby zarzut: nie rozliczyli się z pieniędzy. Kardynał swoim autorytetem gwarantował ich bezpieczeństwo - podkreśla.

Odpowiedni moment

Kiedy decyzja już zapadła, najważniejszą sprawą była jak najszybsza jej realizacja. Bałem się, żeby się nie spóźnić - opowiada Józef Pinior. Konieczne były przygotowania w banku oraz zorganizowanie ekipy, która wywiezie i schowa pieniądze. Pinior, z wykształcenia prawnik, do czerwca 1981 roku, kiedy został wybrany do władz dolnośląskiej "Solidarności", pracował w Narodowym Banku Polskim jako tłumacz w Wydziale Operacji Zagranicznych. - W  1081 organizacje społeczne nie musiały mieć konta.  Mogliśmy trzymać pieniądze w kasie pancernej.  Konto otworzyliśmy ze względu bezpieczeństwa. Bank nie mógł nam formalnie zablokować wypłat pieniędzy. Zobligowany jednak wewnętrznymi  przepisami o bezpieczeństwie obrotu powinien przy każdej większej wypłacie zawiadomić milicję. Pamiętam to z własnej praktyki bankowej - każdą większą kwotę konwojowali milicjanci. Nie było wtedy agencji ochrony. Chodziło o to, aby bank w tym wypadku nie zawiadamiał milicji. To było clou całej operacji. Ludzie z banku zachowali się z klasą - podkreśla Pinior.

Ludzie z banku.

Józef Pinior miał zupełną rację, oceniając zachowanie bankowców. Odważna decyzja Jerzego Aulicha, dyrektora V Oddziału NBP, który polecił wypłacić pieniądze i wraz ze swoimi współpracownikami zadbał, by nikt się  o niej nie dowiedział, miała kluczowe znaczenie dla powodzenia tego przedsięwzięcia. Bez tej decyzji nie byłoby w historii słynnych dzisiaj "80 milionów". Od strony formalnej "wyjęcie" z banku 80 milionów złotych było, jak trafnie określił po latach uczestnik tej akcji Stanisław Huskowski, "banalną historią podjęcia pieniędzy z konta bankowego". W warunkach istniejących w PRL zachowanie bankowców miało wymiar cywilnej odwagi najwyższej próby. Nie chodziło o to, że dyrektor banku zobligowany był, ze względów bezpieczeństwa transportu powiadomić o takiej operacji Milicję Obywatelską ( czyli także Służbę Bezpieczeństwa). Niepisane reguły obowiązujące w PRL nakazywały, by dyrektor banku wykazywał szczególną "czujność" wobec działań "Solidarności". Przez ostatnie trzy tygodnie przed wprowadzeniem stanu wojennego komunistyczna propaganda z histeryczną zajadłością przygotowywała  medialny grunt grunt pod tę decyzję, oskarżając "Solidarność" o dążenie do krwawej konfrontacji z władzą ludową, co w efekcie musi się skończyć zbrojną interwencją w Polsce wojsk ZSRR i państw Układu Warszawskiego. Bez wątpienia była to również sytuacja podwyższonej gotowości wszystkich służb, więc dyrektor banku powinien o zamiarze podjęcia pieniędzy przez "Solidarność" niezwłocznie zawiadomić swoich przełożonych oraz "odpowiednie organa". Tego dyrektor Jerzy Aulich nie zrobił.

Spokojny szef

Jak wspomina Jerzy Kwapiński, naczelnik Wydziału Informatyki NBP (Oddział Wojewódzki  i V Oddział we Wrocławiu), 2 grudnia 1981 roku zadzwonił do niego Józef Pinior, informując, że chciałby spotkać się w ważnej sprawie. Umówili się na spotkanie jeszcze tego dnia w banku. Kwapiński, który od września 1980 roku był przewodniczącym "Solidarności" w V Oddziale NBP, znał Piniora ze spotkań bankowej "Solidarności". W czerwcu 1981 roku Kwapiński był delegatem na I Walny Zjazd Delegatów dolnośląskiej "Solidarności". Jak wspomina Krzysztof Turkowski (wtedy działacz dolnośląskiej "Solidarności"). Kwapiński otrzymał propozycję objęcia funkcji rzecznika finansowego Zarządu Regionu. Dla tworzących się władz regionu jego kndydatura była oczywista - był szefem związku w oddziale NBP,. gdzie Zarząd Regionu miał swoje konto. Kwapiński jednak odmówił - nie chciał pełnić funkcji związkowej, która byłaby pełnoetatową pracą. Musiałby zrezygnować z pracy zawodowej jako informatyk, która go szalenie pasjonowała. Po odmowie Kwapińskiego rzecznikiem finansowym Zarządu Regionu został Józef Pinior. W czasie spotkania z Kwapińskim w południe 2 grudnia Pinior powiedział mu o zamiarze podjęcia prawie wszystkich pieniędzy z konta "Solidarności. Wiedział, że Kwapiński będzie dobrym pośrednikiem ze względu na pełnioną przez niego ( od 1978 roku) funkcję naczelnika wydziału i szefa bankowej "Solidarności". Był jeszcze jeden powód. Nazwisko Piniora było znane dyrektorowi Aulichowi, ale nie był to wystarczający argument do rozmowy na temat tak trudny jak opróżnienie konta "Solidarności". Natomiast Kwapińskiego dyrektor Aulich dobrze znał także prywatnie. Był zaprzyjaźniony z rodzicami żony Kwapińskiego, był też gościem na jego ślubie. Kwapiński cenił dyrektora Aulicha jako szefa. - To był typ dawnego przedwojennego urzędnika bankowego. Zawsze spokojny, solidny, niezwykle pracowity, dokładny, szczegółowy, ale nie drobiazgowy - z uwagą słuchający argumentów swoich adwersarzy. Wszystkim życzyłbym takiego szefa - wspomina. Zarówno dla Kwapińskiego, jak i dla Piniora było oczywiste, że podjęcie planowanej kwoty to operacja, którą trzeba przeprowadzić po cichu, szybko i sprawnie. W obecności Piniora Kwapiński zadzwonił do dyrektora Aulicha i powiadomił go, że ma sprawę, która wymaga jego obecności. Była godzina czternasta trzydzieści. - Dyrektor odpowiedział, że możemy do niego przyjść. Kiedy weszliśmy, był przygotowany do wyjścia - miał coś do załatwienia poza budynkiem banku. Powiedziałem o co chodzi, a dyrektor Aulich stwierdził, że wszystkie sprawy związane z operacjami finansowymi załatwia pani Maria Leszczyńska -  naczelnik Wydziału Kasowego-Skarbowego i główna księgowa V Oddziału NBP. Chyba do niej zadzwonił, bo kiedy przyszliśmy, była uprzedzona o naszej wizycie - wspomina Kwapiński. Maria Leszczyńska, zgodnie z procedurą, spytała Piniora, czy ma listę pracowników, którym zostaną wypłacone pieniądze pobrane z konta "Solidarności". ( Przy wypłatach dla zakładów tzw. budżetówki był to wymóg formalny. V Oddział "obsługiwał" wtedy nie tylko zakłady budżetowe, ale także wojsko i milicję oraz organizacje społeczno - polityczne, m.in.związki zawodowe). Pinior odpowiedział, że nie ma takiej listy. Pobrane pieniądze miały być przecież wykorzystane na wypadek wprowadzenia nadzwyczajnych uprawnień dla rządu generała Jaruzelskiego. Na co usłyszał, że w tej sytuacji może być kłopot z wypłatą, ale najpierw ona musi coś jeszcze sprawdzić. Wyszła z pokoju.- Sądziłem, że poszła zadzwonić "gdzie trzeba" - mówi Kwapiński. Mylił się jednak, a chwile oczekiwania na jej powrót ciągnęły się nieznośnie. Wreszcie Leszczyńska wróciła, usprawiedliwiając się, że wobec tej nietypowej sytuacji musiała dokładnie sprawdzić, czy możliwa jest wypłata pieniędzy bez listy płac. Powołała się na przepis dotyczący wypłat dla MO, ZOMO, wojska, także PZPR  i innych organizacji społeczno-politycznych na tzw. kopertówki, czyli nadzwyczajne wypłaty poza szczegółową kontrolą księgową. Jak się okazało - tych przepisów nie zmieniono i "Solidarność" mogła korzystać z tych samych uprawnień co PZPR. - Innymi słowy, gdyby nie ta podpowiedź, nie mogło by dojść do pobrania 80 milionów, gdyż na nielegalną transakcję pani Leszczyńska na pewno by się nie zgodziła. - wspomina Kwapiński. Następnie obaj z Piniorem uzgodnili z Leszczyńską, w jakich nominałach zostaną wypłacone pieniądze. Okazało się przy tym, że Pinior nie zdawał sobie sprawy z tego, jaką objętość zajmuje 80 milionów złotych. Leszczyńska zaproponowała wypożyczenie do przewozu pieniędzy specjalnych walizek bankowych. Uzgodniono, że Pinior podejmie pieniądze rano 3 grudnia. O całej operacji wiedziały w banku tylko cztery osoby: dyrektor Aulich, naczelnik Kwapiński, naczelnik Leszczyńska i kasjerka Elżbieta Szymkowiak, która dokonała wypłaty.

Ekipa z Mazowieckiej

W całej akcji obok Piniora wzięli udział: Piotr Bednarz, wiceprzewodniczący Zarządu Regionu "Solidarność", Tomasz Surowiec, pracownik Zarządu Regionu ( skarbnik zarządu przed objęciem tej funkcji przez Piniora), i Stanisław Huskowski, członek prezydium Zarządu Regionu i rzecznik prasowy związku. - Wybrałem ich nie bez kalkulacji. Surowiec miał samochód (fiata 125p) i był z MPK, które we wrocławskiej "Solidarności" miało taką pozycję jak stocznia w Gdańsku. Bednarz był niezbędny - obok mojego konieczny był podpis na czeku drugiej osoby, upoważnionej do pobierania pieniędzy. Do Staszka Huskowskiego miałem zaufanie. Wiedziałem, że pochodzi z rodziny o tradycjach akowskich.  Jego ojciec, docent Politechniki Wrocławskiej i wiceprzewodniczący "Solidarności" na uczelni, był postacią o wielkim autorytecie w środowisku. Staszek Huskowski znał arcybiskupa Gulbinowicza. Poprosiłem, żeby nas z nim umówił na 3 grudnia - opowiada Pinior. ( Wszyscy uczestnicy wydarzeń tytułują arcybiskupa Gulbinowicza "kardynałem", mimo że godność tę otrzymał dopiero w 1985 roku).

Do banku przy ulicy Ofiar Oświęcimskich pojechali około godziny ósmej rano. Najpierw do banku wszedł sam Pinior, a Bednarz z Surowcem czekali w samochodzie. Potem Pinior wrócił po nich. Surowiec z Bednarzem czekali, kiedy, kiedy Pinior załatwi formalności z Marią Leszczyńską. Okazało się, że czek - wypełniony na 80 milionów złotych - był ostemplowany niewłaściwą pieczątką! Surowiec pognał z czekiem do Zarządu Regionu. Wrócił z już poprawnie wypełnionym czekiem, ale na wszelki wypadek wziął też całą książeczkę czekową. Pinior z Bednarzem poszli na zaplecze. Bednarz dopiero jak otrzymał do podpisania czek, zorientował się, o jaką  kwotę chodzi. - Pamiętam, że spojrzał na mnie. Było widać, że jest zaszokowany. Przed nami stała naczelniczka oddziału banku, przystojna, elegancka kobieta. Powiedziałem: "Słuchaj, Piotr, ta pani na nas patrzy. Załatw to" Wjechałem mu na ambicję, ale widziałem, że jest zdezorientowany. Wybrałem prawie wszystko, co było na koncie, zostawiając kwoty potrzebne na bieżące opłaty - opowiada Pinior. Pieniądze zapakowano do trzech walizek. Surowiec i Bednarz wzięli walizki do samochodu. We trójkę pojechali fiatem 125p w stronę Osobowic, gdzie czekał Huskowski ze swoim "maluchem". - Miałem stać sto metrów od mostu Osobowickiego, w stronę cmentarza. Pech chciał, że trzy - cztery minuty przed przyjazdem kolegów z pieniędzmi wydarzył się w tym miejscu wypadek. Jakiś samochód wpadł w poślizg, dachował, spadł z nasypu. Byłem jedynym świadkiem wypadku. Musiałem jednak odjechać sto metrów dalej. Przyjechała milicja i pogotowie. Byłem potwornie spięty, bo nagle zorientowałem się, że nie mam przy sobie dowodu osobistego, prawa jazdy i dowodu rejestracyjnego. Zapomniałem całego portfela - mówi Huskowski. Podjechał fiat z pieniędzmi. W zatoczce za ulicą Bezpieczną przeładowali pieniądze. Na tylnym siedzeniu postawili dwie walizki, trzecią umieścili w bagażniku. - Swoje koło zapasowe oddałem Tomkowi Surowcowi. Pojechaliśmy tylko z Piniorem, bo dla Bednarza nie było miejsca - opowiada Huskowski. Ruszyli w stronę Obornik i klasztoru w Bagnie, sprawdzając, czy nie mają "ogona". Potem zawrócili w stronę Ostrowa Tumskiego.

Miliony na antresoli

Wjechali na dziedziniec pałacu arcybiskupiego. Otworzono im bramę, która jest zwykle zamknięta. - Walizki były potwornie ciężkie. Urywało rękę. Czułem to, bo je niosłem. Józek nie grzeszył siłą fizyczną. Poza fajką i kieliszkiem whisky niczego nie nosił - z humorem opowiada Huskowski. - Kardynał na nas czekał. Był miły, gościnny, opanowany. Byłem ujęty jego młodzieńczością - wspomina Pinior. - Ksiądz arcybiskup wskazał miejsce. Nie zastanawiał się przy nas, gdzie umieścić pieniądze. Na pewno nie dywagował: a może w kurniku, a może w piwnicy, a może na dach wyniesiemy, bo mam tam gołębie. Wskazał miejsce i koniec - opowiada Huskowski. Pinior inaczej to pamięta. Uważa, że arcybiskup Gulbinowicz razem z nim zastanawiał się nad miejscem do umieszczenia pieniędzy. Wskazał na antresolę na piętrze, między łazienką a swoimi prywatnymi pokojami. Siostra zakonna przyniosła drabinkę po której  Huskowski wspiął się, aby umieścić walizki na antresoli. Pinior mówi dzisiaj, że arcybiskup[ chciał wystawić pokwitowanie. - Uważałem, że to absurd. Nie po to chowamy 80 milionów u Kardynała, żeby brać pokwitowanie, które należałoby tak dobrze schować jak pieniądze. Przecież mieliśmy do kardynała pełne zaufanie. Uważałem, że podpisywanie pokwitowania, które zostałoby u Kardynała, też nie ma sensu - mówi Pinior. Pamiętam, że Kardynał oponował - Pytał: "A co będzie, jeśli nagle umrę?". Uścisk dłoni i popatrzenie sobie w oczy oraz stwierdzenie, że to nasza tajemnica, były sto razy ważniejsze niż wszelkie pokwitowania. Pamiętam, że nie było żadnych niedomówień. Powiedzieliśmy sobie tylko, że sprawa pieniędzy to tajemnica. Może być do niej dopuszczony tylko Frasyniuk - opowiada Huskowski.

SB na tropie

W nocy z 12 na 13 grudnia nikt z osób wtajemniczonych w sprawę ukrycia 80 milionów nie został zatrzymany przez Służbę Bezpieczeństwa. - Po pobraniu pieniędzy z banku przeniosłem się do mieszkania mojej obecnej żony, wtedy dziewczyny - Marii Chojnackiej. Poznaliśmy się w czasie strajku marcowego - Maria była działaczką "Solidarności w Pekao SA. Ponieważ nie afiszowaliśmy się naszym związkiem, jej adres na Piastowskiej był przez SB nieznany. Taki prosty ruch, który w Sowietach ratował przed gułagiem - opowiada Pinior. Stanisłwa Huskowski znalazł się 12 grudnia w szpitalu. - Miałem wysokie ciśnienie, od tygodnia umawiałem się z lekarzami na badania. Do sylwestra nikt mnie w szpitalu nie niepokoił - wspomina Huskowski. Bednarza i Surowca esbecy nie zastali w mieszkaniach. Byli u rodziny i znajomych. Frasyniuk wracał pociągiem z posiedzenia Komisji Krajowej w Gdańsku. Dzięki pomocy kolejarzy - pociąg zwolnił - rano 13 grudnia wyskoczył przed stacją Wrocław Główny. W południe dotarł do zajezdni przy ulicy Grabiszyńskiej, gdzie przyszli działacze "Solidarności", którzy uniknęli nocnych aresztowań. Tu spotkał się z Piotrem Bednarzem, Józefem Piniorem i Barbarą Labudą Powołali Regionalny Komitet Strajkowy NSZZ "Solidarność". Frasyniuk nie jest pewien, gdzie po raz pierwszy dowiedział się o 80 milionach. Pinior uważa, że powiedział mu o tym w zajezdni. Obaj pamiętają rozmowę, która się wtedy odbyła. - Zapytałem Józka, jaką kasę wyciągnął. Nie miałem zielonego pojęcia, ile pieniędzy wyjął z banku. Jak powiedziałem, że 80 milionów, to wyrwało mi się "O. k....! to ty wszystko wyjąłeś? Byłem zaskoczony. Razem z pieniędzmi z marca mieliśmy 90 baniek - opowiada Frasyniuk. Po podjęciu decyzji, że w poniedziałek rozpocznie się strajk okupacyjny we wrocławskich zakładach pracy, a siedzibą Regionalnego Komitetu Strajkowego będą zakłady Pafawag - Dolmel, Frasyniuk i Bednarz pojechali do szpitala wojewódzkiego przy placu 1 Maja ( obecnie plac Jana Pawła II) gdzie zostali na noc ukryci przez jednego z solidarnościowych działaczy, lekarza ortopedę. Pinior ukrywał się w prywatnym mieszkaniu. - W szpitalu, po raz pierwszy od początku do końca, wysłuchaliśmy przemówienia generała Jaruzelskiego - opowiada Frasyniuk. W poniedziałek rano (14 grudnia) karetką pogotowia zostali zawiezieni do Dolmelu. W Pafawagu i Dolmelu oraz Facie do 17 grudnia kierowali strajkami. Uniknęli aresztowań w czasie kilku pacyfikacji przeprowadzonych przez ZOMO. Gdy strajk został rozbity, pierwsze schronienie znaleźli w kościele św. Elżbiety przy ulicy Grabiszyńskiej. Zostali ukryci przez ks. Franciszka Głoda, proboszcza parafii, w pomieszczeniu pod niewykończoną kościelną wieżą. Do Wigilii ukrywali się w kościołach: oo. Kapucynów przy ulicy Sudeckiej, oo. Salezjanów na placu Grunwaldzkim, a najdłużej - kilka dni - w klauzurze klasztoru Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia na placu Grunwaldzkim. 

Frasyniuk w kurii

Władysław Frasyniuk wspomina, że zaraz po wyjściu z zakładów pracy - było to prawdopodobnie w piątek 18 grudnia - poszedł do pałacu arcybiskupa Henryka Gulbinowicza. - Chcieliśmy od Kardynała otrzymać informację i ocenę tego co się dzieje w kraju - wspomina Frasyniuk.Łącznikiem z księdzem Kardynałem był adwokat Lech Adamczyk, działacz z Klubu Inteligencji Katolickiej, blisko współpracujący z kierownictwem dolnośląskiej "Solidarności". Przedsięwzięcie było ryzykowne. Aby nie wzbudzić podejrzeń, Frasyniuk musiał sam dotrzeć do Kardynała.Adamczyk narysował mu plan pałacu od strony Odry - spodziewali się, że Ostrów Tumski jest obserwowany przez SB. Frasyniuk poszedł do pałacu tuż przed godziną policyjną. Było już ciemno. Szedł od strony mostu Pokoju, przez bulwar, krzaki nad Odrą i przez płoty. Było to mało przyjemne, jak wspomina. Jednocześnie był zaskoczony, że poszło tak łatwo. Spodziewał się trudności związanych ze zwiększoną obstawą tajniaków. Podjął go uprzedzony o wizycie biskup Adam Dyczkowski (wówczas sufragan wrocławski), u którego pracował. Po raz pierwszy od 13 grudnia wykąpał się i przespał w czystej pościeli. - W pałacu byłem chyba dwa dni. W tym czasie nikogo poza Kardynałem, biskupem i jedną siostrą szarytką nie widziałem. Biskup Dyczkowski, bardzo ciepły, ludzki, żywo interesował się, czy wszystko mamy: ciepłe ubrania, żywność itd. Kardynał rzeczowo zapytał: "W czym mogę pomóc?". I od razu przeszedł do ustalenia kontaktów. Wtedy uzgodniliśmy, że pieniądze będzie wydawał wyłącznie po otrzymaniu na piśmie dyspozycji z moim podpisem lub podpisem Piniora. Kardynał zdecydowanie namawiał do oporu. Radził jednocześnie, by nie przesadzać ze spektakularnymi akcjami, nie prowokować niepotrzebnie komunistów. Umacniać opór w zakładach pracy, tworzyć tajne komisje, nie wychodzić na ulice.Kardynał powtarzał: "Pochodzę ze Wschodu i znam mentalność komunistów" - opowiada Frasyniuk.

Pieniądze na rozbijacką robotę

Pierwsza informacja o akcji ukrycia "solidarnościowych" milionów ukazała się w "Magazynie Gazety Robotniczej" organie Komitetu Wojewódzkiego PZPR we Wrocławiu. Od 4 stycznia 1982 roku "Robotnicza" publikowała na swoich łamach sensacyjną serię doniesień z postępów śledztwa prowadzonego w tej sprawie, które opierało się głównie na zeznaniach Bożeny M., kasjerki dolnośląskiej "Solidarności" i księgowej związku Otylii B. Bożena M. była potwornie przestraszona. Opowiedziała milicji, kto pojechał po pieniądze. Zeznała, ze na polecenie Piniora podpisała dokumenty potwierdzające przyjęcie pieniędzy, których nie widziała - opowiada Stanisław Huskowski. Mimo, że w grudniu został zatrzymany Tomasz Surowiec, który złożył zeznania na temat podjęcia z banku 80 milionów, SB mogła się tylko domyślać, gdzie są pieniądze. Ślad się urywał koło mostu Osobowickiego. "Nie podejrzewam bowiem by Pinior czy Frasyniuk zagarnęli te pieniądze tylko dla siebie, bo w końcu komu i na co są dziś potrzebne takie sumy? Zostaną one najpewniej przeznaczone na robotę, która będzie przyczyniać się do wzniecania dalszych niepokojów w tym kraju, przedłużeniu stanu wojennego, niszczenia początków stabilizacji, która przyniosła wyraźną ulgę ludziom tęskniącym do tego, by wreszcie żyć w kraju normalnym" - cynicznie ubolewał na łamach "Gazety Robotniczej" Henryk Stokrocki. 11 stycznia 1982 r gazeta poinformowała o odwołaniu ze stanowiska Jerzego Aulicha, dyrektora V Oddziału NBP we Wrocławiu. Tego samego dnia opublikowała list gończy za Józefem Piniorem. W dwu następnych dniach ukazały się listy gończe za Huskowskim i Bednarzem.

Kasjer

Doktor Kazimierz Jerie nie wygląda na konspiratora. Jego budzący zaufanie wyraz twarzy kojarzy się raczej z naukowcem, zajętym swoją pracą i rodziną. - Byłem szeregowym członkiem "Solidarności".  Po 13 grudnia w Instytucie Fizyki Uniwersytetu Wrocławskiego utworzyliśmy grupę, która zajmowała się kolportażem bibuły, zbieraniem informacji o internowanych i współpracą z zakładami pracy - uczyliśmy robotników podziemnego drukarstwa. Przez docenta Jerzego Czyżewskiego  mieliśmy kontakt z ukrywającym, się Władysławem Frasyniukiem - mówi. Nie pamięta już szczegółów spotkania z Ewą Unger i Rafałem Dutkiewiczem, działaczami wrocławskiego Klubu Inteligencji Katolickiej, którzy przekazali mu zakonspirowany adres i termin spotkania z Władysławem Frasyniukiem. Otrzymał również nazwiska i adresy trzech księży z różnych parafii, w których na określone hasła mógł pobierać prowiant dla ukrywających się Frasyniuka i Piniora. Przypuszcza, że kierując go do Frasyniuka, Ewa Unger doskonale wiedziała, że jego brat jest księdzem w parafii Bożego ciała, w której mieszkała. - Podczas pierwszej rozmowy z Frasyniukiem otrzymałem propozycję podjęcia się roli kasjera Regionalnego Komitetu Strajkowego "Solidarność" - mówi Kazimierz Jerie. Podczas pierwszego spotkania z Frasyniukiem Jerie dostał od niego karteczkę: "Proszę o wydanie 5 mln złotych", z podpisem szefa dolnośląskiej "Solidarności. - Do kogo miałem się zgłosić?  Mówiło się "do tej osoby" nie wymieniając nazwiska i wykonując sugestywny gest rąk złożonych do modlitwy.Oczywiście domyśliłem się, że chodzi o księdza arcybiskupa. Było jasne, że ani ja, ani mój brat ksiądz nie pójdziemy do niego bezpośrednio - opowiada. Razem z bratem poszli do biskupa Dyczkowskiego, co nie wzbudzało podejrzeń ponieważ w godzinach przyjęć przed pokojem biskupa w kurii stała zwykle długa kolejka księży i osób świeckich mających coś do załatwienia. Kontakt przez biskupa Dyczkowskiego to była, jak to nazwałem "śluza". Kiedy powiedzieliśmy, o co chodzi biskup odpowiedział, że jest zorientowany. Oddałem mu kartkę od Frasyniuka. Powiedział, że da znać, kiedy sprawa zostanie załatwiona - opowiada Kazimierz Jerie. Biskup Dyczkowski dowiedział się 3 grudnia od Arcybiskupa Gulbinowicza o przywiezieniu pieniędzy do kurii. - W dniu ogłoszenia stanu wojennego Ksiądz Arcybiskup pokazał mi miejsce ukrycia pieniędzy - koło "pokoju chińskiego", w skrytce na poziomie podłogi, w jego prywatnych pokojach. Pieniądze były w walizkach. Ksiądz Kardynał chciał, żeby ktoś wiedział o miejscu schowania pieniędzy. Jak mi powiedział na wypadek gdyby on nie mógł nic w tej sprawie zrobić - mówi biskup Adam Dyczkowski. - Biskup Dyczkowski był jedynym z biskupów pomocniczych wtajemniczony w sprawę pieniędzy. Nie był to przypadek. Arcybiskup Gulbinowicz uważał co prawda, że biskup Dyczkowski jest w gorącej wodzie kompany, może zbyt otwarty w kontaktach z "Solidarnością", ale wiedział, że to góral, antykomunista i pewny człowiek - opowiada Frasyniuk. Jedna z osób zbliżonych do kurii dodaje, że o miejscu, gdzie są ukryte pieniądze, poza arcybiskupem wiedziała jeszcze jedna, nieżyjąca już siostra zakonna.

Pierogi u cioci

- Technika przekazywania pieniędzy była bardzo prosta - wyjaśnia Kazimierz Jerie. Po dwu dniach od przekazania kartki od Frasyniuka jego brat poszedł do kurii. Przez chwilę rozmawiał z biskupem Dyczkowskim w jego pokoju. Potem biskup wziął  plastikową torbę, w której było 5 milionów złotych. Odprowadził księdza Jerie do wyjścia, powiedział swojemu kierowcy, aby zawiózł brata tam gdzie będzie chciał, i rzucił torbę na tylne siedzenie. Samochodem ksiądz Jerie pojechał do swojej ciotki na ulicę Żeromskiego. Od godziny w mieszkaniu tym czekał już Kazimierz Jerie. - Ciotka robiła wspaniałe pierogi. Nie zdziwiła się też, gdy w godzinę później "na pierogi" wpadł mój brat. On wyszedł z mieszkania pierwszy.Zostawioną przez niego torbę z pieniędzmi włożyłem do innej, na wierzch położyłem pierogi dla dzieci. Wsiadłem do trabancika i pojechałem do domu - opowiada Kazimierz Jerie. Torbę schował do szafy. Gdy dzieci poszły spać, razem z żoną- Marią Wanke-Jerie -  otworzyli przesyłkę. Pięćset i tysiąc złotowe banknoty były w paczkach z banderolą NBP i datą trzy dni wcześniejszą od ich pobrania z banku przez Piniora. W ten sposób dowiedzieliśmy się, że to są "te pieniądze". Zerwaliśmy i podarliśmy stare opaski NBP, wrzuciliśmy do klozetu. Mieliśmy  przygotowany schowek we wnęce pod parapetem okiennym. Do kilkunastu plastikowych woreczków włożyliśmy pieniądze, które spuszczaliśmy przez dziurę pod parapet. Były umocowane na sznurku. Mogliśmy je stopniowo wyjmować. Robiliśmy to zawsze o drugiej-trzeciej w nocy przy zgaszonym świetle, gdy wszyscy już spali - wspomina Maria Wanke-Jerie. Oprócz nich o skrytce wiedział tylko ksiądz Jerie,- Mógł mi się zdarzyć zawał, mogliśmy zostać aresztowani - -tłumaczył tajny kasjer. Kazimierz Jerie starał się zachować pozory, że pieniądze są przechowywane poza jego mieszkaniem. Łącznicy, zgłaszali się z zapotrzebowaniem na pieniądze podpisanym przez Frasyniuka lub Piniora, nigdy nie otrzymali pieniędzy natychmiast. Osoba, która zgłaszała się po odbiór pieniędzy, nie wiedziała też, że w zaklejonej kopercie są banknoty. Pinior wprowadził też zasadę, że nikt nie dostanie powtórnie pieniędzy, jeśli nie rozliczy się z kwoty, którą poprzednio otrzymał. Preliminarze wydatków z zaszyfrowanymi nazwiskami odbiorców Pinior przekazywał kasjerowi. - Kiedy zapotrzebowanie zgłaszał Pinior lub Frasyniuk - opowiada Kazimierz Jerie - to pieniądze zawoziłem im osobiście. Jerie mieszka w wieżowcu na placu grunwaldzkim. W tym samym bloku znajdowało się mieszkanie "kontaktowe", z którego korzystali Władysław Frasyniuk i Barbara Labuda. Frasyniuk nie wiedział gdzie mieszka Jerie. Pewnego razu spotkali się jednak na korytarzu. - Podczas krótkiej rozmowy zastanawiałem się, czy Frasyniuk zauważył, że jestem w domowych pantoflach. To byłaby dekonspiracja - mówi Jerie.  Frasyniuk nie pamięta tego zdarzenia. Mieszkanie na Grunwaldzkim było jednym z  kilkudziesięciu, z których korzystał, ukrywając się w 1982 roku.

Huskowski milczy

4 marca 1982 roku w "kotle" zorganizowanym przez SB w konspiracyjnym mieszkaniu przy ulicy Budziszyńskiej aresztowany został Stanisław Huskowski - Kiedy w lutym nawiązałem kontakt z Barbarą Labudą, napisała, abym zorganizował redakcję podziemnego biuletynu "Z Dnia na Dzień". Pojechałem pod umówiony adres. Zapukałem według umówionego hasła. Gdy otworzyły się drzwi, dwóch drabów mierzyło do mnie z pistoletów. Chwycili mnie za frak, rzucili na ścianę, a potem na ziemię. Krzyczeli w amoku:"S...nu, oddaj broń!". Byłem z jednej strony przerażony, z drugiej miałem poczucie niesłychanego absurdu. Nie miałem żadnej broni - opowiada Stanisław Huskowski. Siedem dni siedział "na dołku" w Komendzie Wojewódzkiej MO. Esbecy co chwila go przesłuchiwali, raz non stop przez trzynaście godzin. stale pytali o 80 milionów. - Nie było chamstwa,bicia. Zdawali sobie sprawę, że jestem znanym działaczem "Solidarności", co pewnie krępowało ich działania. Pewnie też zdawali sobie sprawę z tego, że nic im nie powiem. Nie wiem, jak zachowałbym się, gdyby mnie bili, ale mam nadzieję, że tak, jak bym chciał. Na pytania, gdzie są pieniądze,odpowiadałem, że wiem to, co przeczytałem w gazetach - mówi Huskowski. Został internowany (zwolniony dopiero w połowie października 1982 roku).

 

Raport dla papieża

W dokumentacji finansowej przejętej w siedzibie dolnośląskiej "Solidarności" po 13 grudnia 1981 roku funkcjonariusze SB znaleźli pokwitowanie księdza arcybiskupa Gulbinowicza na 10 milionów złotych przekazanych do depozytu w marcu 1981 roku. - Kardynał przekazał mi wiadomość, że SB znalazła to pokwitowanie - opowiada Frasyniuk. - Zaproponował, abym napisał list, datowany już po wprowadzeniu stanu wojennego, w którym proszę o przekazanie tej sumy Towarzystwu im. Brata Alberta, zajmującemu się opieką nad bezdomnymi. Napisałem takie pismo. O ile wiem Kardynał pokazał je SB, twierdząc, że przekazał pieniądze zgodnie z życzeniem właścicieli. W SB byli wściekli. Po 1989 roku były głosy w "Solidarności", że powinniśmy te pieniądze odzyskać. Uznałem, że skoro przekazałem je na ten cel, to klamka zapadła. Koniec, kropka - -mówi Władysław Frasyniuk. Adwokat Lech Adamczyk twierdzi, że Frasyniuk podpisał pismo w sprawie 10 milionów już w czasie grudniowego  (w 1981 roku) pobytu w pałacu arcybiskupim. Frasyniuk podkreśla, że kontakty z arcybiskupem Gulbinowiczem były w latach podziemia bardzo dobre. W pełni popierał działania "Solidarności". - W pewnym momencie Kardynał uznał, żę powinniśmy poinformować papieża o tym, co dzieje się w Polsce. Było to w połowie 1982 roku, gdy Episkopat naciskał na ujawnienie się przywódców podziemia. Kardynał powiedział, że Episkopat nie rozumie bolszewików, jak my ze wschodu. Kardynał miał wtedy bardzo silną pozycję u papieża. Relacjonował papieżowi sprawy "Solidarności", z którym miał wtedy najlepsze kontakty spośród całego Episkopatu. Z Barbarą Labudą przygotowaliśmy dwa duże raporty, w formie listów do papieża. Opisywaliśmy polską rzeczywistość. Pytałem Kardynała, jak mam pisać do papieża. Odpowiedział: "Niech pan pisze,jak pan chce. Eminencje, ekscelencje - to jest dobre dla profesorów. Pan nie musi się tym przejmować". Później Kardynał przekazał nam podziękowania od papieża, oczywiście ustne - wspomina Władysław Frasyniuk. Kardynał Henryk Gulbinowicz w wywiadzie udzielonym "Rzeczpospolitej" na początku 2002 roku powiedział, że z liderami "Solidarności" na Dolnym Śląsku nie można było się nie spotkać, dopóki byli na wolności. Potwierdził, że ukrywający się działacze "Solidarności" znajdywali schronienie  u duchownych, w kościołach i klasztorach archidiecezji. - Nie będę się wykręcał. Nie tylko Władysław Frasyniuk ukrywał się w rezydencji arcybiskupów wrocławskich. Chronili się tu także inni działacze "Solidarności" ( m.in. adwokat Lech Adamczyk i Czesław Stawicki, lider związkowy z miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego - przyp. R.B.) Bogu dzięki, nikogo nie złapano. Albo SB nie chciała tego robić, albo udało się utrzymać sekret - mówił kardynał Henryk Gulbinowicz.

Aresztowanie Piniora

- Gdy pieniądze się kończyły,szedłem do kurii. Później chodziłem już sam, bez brata. W przekazywaniu pieniędzy z kurii uczestniczył też ksiądz Józef Gruszka z parafii salezjańskiej na placu Grunwaldzkim - opowiada Kazimierz Jerie. Do dzisiaj ma szczegółowe notatki o pobieranych kwotach: 6 maja 1982 roku - 5 milionów, 15 czerwca 1982 roku - 5 milionów, 4 lutego 1983 roku - 9 milionów. Pokazuje teczkę z pokwitowaniami i rozliczeniami. - Życzyłem sobie tych pokwitowań. Gdy pieniądze szły do Piniora, to on sam kwitował. Po pewnym czasie Pinior chciał, aby przekazać mu pokwitowania. Zwlekałem. Uważałem, że to niebezpieczne.   Część archiwum wpadła w mieszkaniu ludzi, których aresztowano razem z Piniorem w kwietniu 1983 roku. To co było u mnie, jest tu do dzisiaj. Pokwitowania przechowywałem w Instytucie Fizyki,w kasie z promieniotwórczymi izotopami - opowiada Jerie. Sam zawiózł Piniorowi pieniądze na kupno szklarni - 7 milionów złotych. W marcu 1983 - już po aresztowaniu Frasyniuka i Bednarza - Regionalny Komitet Strajkowy zdecydował się kupić szklarnię, aby w ten sposób zabezpieczyć się przed dewaluacją pieniędzy. Umowę w sprawie kupna szklarni SB znalazła po aresztowaniu Piniora w jednym z mieszkań jego współpracowników. Spowodowało jej konfiskatę. (Szklarnię odzyskał Zarząd Regionu "Solidarność" po 1989 roku). Władysław Frasyniuk został aresztowany 5 października 1982 roku. Odmówił składania zeznań. Miesiąc później został aresztowany Piotr Bednarz, drugi po Frasyniuku szef Regionalnego Komitetu Strajkowego. Po tym aresztowaniu biskup Dyczkowski spotkał się z Piniorem, który został szefem RKS. - Spotkanie odbyło się w parafii, gdzie proboszczem był kolego mego brata. Dotyczyło zabrania pozostałych pieniędzy z kurii - opowiada Kazimierz Jerie. Miał zabrać wszystkie pieniądze pozostałe z 80 milionów złotych. - Zacząłem zastanawia się, gdzie je ukryć. Miałem zamiar przechować je w domu rodziców pod Jaworem. Nie zgodził się na to mój ociec. Powiedział: - "Wiesz, w czasie wojny ukrywaliśmy Żydów we Lwowie. Mama ma tak zrujnowany system nerwowy, że może to jej skrócić życie, a to nasze ostatnie lata" - wspomina Jerie. Kiedy zastanawiał się nad innym schowkiem, 23 kwietnia 1983 roku nadeszła wiadomość o aresztowaniu Piniora.

Zablokowane pieniądze

Miesiąc później szefem RKS został Marek Muszyński, który chciał wykorzystać ukryte pieniądze. - Marek był dla mnie zaufaną osobą. To był kiedyś nasz student.  Spotkałem sie z biskupem Dyczkowskim. Powiedział mi jednak, że sprawa pieniędzy jest nieaktualna. Po aresztowaniu Piniora zgłaszali śię po nie różni ludzie, o których Kardynał nie wiedział, czy są do tego upoważnieni. Postanowił więc zamrozić pieniądze i wydać je tym osobom, które je zdeponowały. Przecież z tych pieniędzy trzeba będzie się rozliczyć, podkreśla Arcybiskup Gulbinowicz - opowiada Kazimierz Jerie.  Marek Muszyński nie chciał uwierzyć, że wydanie pieniędzy zablokował Kardynał.  Uważał, że zrobił to Frasyniuk. -Rozmawiałem w sprawie pieniędzy z Kazikiem Jerie. On był pełen optymizmu - liczył, że uda się pieniądze uzyskać. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że był on tak blisko tych pieniędzy - opowiada Muszyński. Próbował do0trzeć do Kardynała Gulbinowicza poprzez Stanisława Huskowskiego, który jako emisariuszkę wysłał swoją żonę. Kardynał udał, że nie wie o co chodzi. Wczesna jesienią 1983 roku Muszyński osobiście rozmawiał z arcybiskupem Gulbinowiczem. - Otwartym tekstem przedstawiłem się jako szef RKS. Nie prosiłem wprost o pieniądze. Ubrałem to w formę dyplomatyczną. Jeśli Kardynał miałby jakikolwiek wpływ na ludzi, którzy są strażnikami pieniędzy, to proszę przekazać, że potrzebujemy ich jak tlenu. Dostałem od Arcybiskupa bardzo wyraźną odpowiedź odmowną - relacjonuje Marek Muszyński. Jako szef Regionalnego Komitetu Strajkowego był w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Do czasu aresztowania Piniora region dolnośląski "Solidarność' był nie tylko finansowo wystarczający, ale pomagał finansowo innym regionom. Przekazał np. 2,5 miliona złotych do Świdnika, Łodzi i Małopolski. Dolny Śląsk nie korzystał z pomocy finansowej z Zachodu. RKS nie zbierał składek w zakładach pracy. Gdy dostęp do pieniędzy został zablokowany, Muszyński musiał na bieżącą działalność podziemnych struktur "Solidarności" pożyczać pieniądze od komisji zakładowych, m.in. z Uniwersytetu Wrocławskiego. - Z perspektywy czasu blokada pieniędzy wyszła nam na dobre. Zmusiła do racjonalnych działań. Zaczęliśmy zbierać składki, które obok kolportażu były czynnikiem integrującym podziemne struktury związku. Po term otrzymaliśmy pieniądze z Brukseli - opowiada Muszyński. Frasyniuk i Pinior wyszli na wolność w sierpniu 1984 roku. Wtedy zorganizowanie spotkania Muszyński- Frasyniuk było zbyt niebezpieczne. W lutym 1985 roku Frasyniuk ponownie trafił do więzienia. Z Muszyńskim spotkał się dopiero po amnestii latem 1986 roku. - Wtedy RKS dostał 4 miliony złotych. Nie były one nam już wtedy tak bardzo potrzebne.Z inicjatywą przekazania pieniędzy wystąpił Władek Przyjąłem je, aby pokazać, że są między nami dobre stosunki. Do 1989 roku nie dostałem z tej puli innych pieniędzy - mówi Marek Muszyński.

Złotówki na dolary

Pieniądze były powodem tarć między Frasyniukiem a Kornelem Morawieckim. Kornel uważał, że trzeba uruchamiać jak najwięcej pieniędzy. Stały się one jedną z przyczyn konfliktu między Frasyniukiem a Morawieckim, który na wiosnę 1982 roku doprowadził do rozłamu i powstania "Solidarności Walczącej" - mówi Pinior. Frasyniuk temu zaprzecza. Uważa, że sprawa pieniędzy nie była wtedy podstawowym przedmiotem sporu. Po rozłamie w czerwcu 1983 roku Morawiecki nie miał dostępu do pieniędzy. Pinior przypomina, że będąc szefem RKS (od listopada 1982 do kwietnia 1983 roku), podpisał porozumienie z Kornelem Morawieckim i finansował wydawnictwa "Solidarności Walczącej".  Domaganie się przez Piniora szczegółowych rozliczeń było powodem wielu konfliktów w podziemiu. Frasyniuk musiał załagadzać spory, gdy działacze RKS mieli pretensje, że szczegółowa dokumentacja może zagrażać ich bezpieczeństwu. - Pod jednym względem Kardynał Gulbinowicz i Pinior dobrali się jak w korcu maku. Tak różni, jeśli chodzi o światopogląd, idealnie zgadzali się w sprawie dysponowania pieniędzmi. Obaj uważali, że to własność publiczna, z której prędzej czy później trzeba będzie się szczegółowo rozliczyć - mówi Frasyniuk. Od początku problemem było też zapobieżenie spadkowi wartości depozytu, gdy po wprowadzeniu stanu wojennego złotówka ulegała stałej dewaluacji. Jednym ze sposobów była wymiana na dolary. - Po wyjściu Frasyniuka z więzienia w 1986 roku obaj spotkaliśmy się z Kardynałem - mówi Pinior. - Przy kolacji zaproponował wymianę pieniędzy. To była jego inicjatywa. Gdzie, na jakich zasadach - nie pytaliśmy. Może zresztą Kardynał zrobił to wcześniej i "rozpuścił" te pieniądze w funduszach kościelnych. Nie wiem - opowiada Pinior. Frasyniuk potwierdza, że decyzja o wymianie pieniędzy zapadła, gdy po raz drugi wyszedł z więzienia. Pinior dodaje, że gdy w grudniu 1987 roku powstała kierowana przez Frasyniuka legalna Regionalna Komisja Wykonawcza, to otrzymała z tych funduszy 10 milionów złotych. Pozostałe pieniądze (w przeliczeniu - 50 tysięcy dolarów) Pinior przekazał 2 marca 1990 roku nowo wybranym władzom "Solidarności" podczas walnego zebrania delegatów dolnośląskiego regionu związku. Z opublikowanego wówczas rozliczenia wynika, że w latach 1982-1989 z 80 milionów złotych na cele związkowe wydatkowano 34 miliony złotych. Pinior otrzymał od zjazdu absolutorium.

Spalony samochód

Władze PRL nikomu nie potrafiły udowodnić ukrycia 80 milionów. Dotkliwie nękały jednak domniemanych sprawców legendarnej akcji. W stosunku do kardynała Gulbinowicza Służba Bezpieczeństwa posunęła się nawet do kryminalnych przestępstw. Ich kulminacją było podpalenie przez "nieznanych sprawców" jego samochodu. Fort grenada spłonął na podwórku plebanii kościoła w Złotoryi, gdy 19 maja 1984 roku arcybiskup udzielał w kościele bierzmowania. Protokół w sprawie spalenia samochodu spisywali dwaj cywilni milicjanci, w których Kardynał rozpoznał rok później - oglądając relację z toruńskiego procesu morderców księdza Jerzego Popiełuszki - kapitana Grzegorza Piotrowskiego i porucznika Leszka Pękalę. W 1991 roku przed sądem w Złotoryi odbył się proces trzech oficerów SB ( dwóch z Warszawy, jednego z Legnicy - wszyscy pracowali w IV Departamencie MSW) oskarżonych o podpalenie samochodu.Przyznając się do winy i dokładnie opisując przebieg wydarzeń, zeznali, że rozkaz spalenia samochodu wydał generał Zenon Płatek, szef IV Departamentu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, zajmującego się dezintegracją Kościoła katolickiego w Polsce. 6 listopada 1991 roku oskarżony Piotr G. zeznał przed sądem, że generał Płatek w obecności swego zastępcy pułkownika Adama Pietruszki i wyznaczonego na dowódcę akcji Waldemar P.(również oskarżonego w Złotoryi) wydał polecenie obrzucenia kamieniami samochodu arcybiskupa Gulbinowicza. Scenariusz akcji miał być identyczny, jak ujawniony w czasie procesu toruńskiego plan ataku na samochód księdza Popiełuszki. Celem było spowodowanie wypadku i śmierci pasażerów. Oskarżeni oficerowie twierdzili, że sprzeciwili się wykonaniu tego zadania. Kardynał Gulbinowicz potwierdził, że post factum znajomy funkcjonariusz SB poinformował go o planowanym zamachu. - Mam dość rozwinięte umiejętności telepatyczne, a nie miałem stałej, uciążliwej świadomości, że moje życie jest zagrożone - mówił Kardynał w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej".

Wrogie działania, choć zgodne z prawem

Pobranie przez upoważnionych działaczy "Solidarności" 80 milionów złotych ze związkowego konta bankowego było działaniem całkowicie legalnym i zgodnym z prawem. Jednak dla Służby Bezpieczeństwa i PZPR było to działanie traktowane jako wrogie wobec ustroju PRL. - To był straszny policzek dla SB, tym bardziej, że operacja została przeprowadzona dzięki przepisom stworzonym przez władze PRL dla własnej nomenklatury - mówi Jerzy Kwapiński w wywiadzie udzielonym "Newsweekowi" w 2011 roku. Jerzy Kwapiński dowiedział się o podjęciu pieniędzy 3 grudnia 1981 roku po południu. Takiej operacji nie dało się przez dłuższy czas utrzymać w banku w tajemnicy. - Kilka dni po pobraniu pieniędzy wiedzieli już o niej inni pracownicy banku - mówi Kwapiński. Wtedy dowiedział się o tym także Profesor Jan Aulich, brat Jerzego Aulicha, dyrektora V Oddziały NBP. Brat powiedział mi o całym zajściu parę dni po nim, ale jeszcze przed stanem wojennym. Byłem u niego we Wrocławiu ( Jan Aulich mieszka koło Zielonej Góry). Brat był przygaszony. Spodziewał się kłopotów. Dlaczego podjął tę decyzję? On był bankowcem i dla niego prawidłowo wypełniony czek oznaczał, że musi wypłacić pieniądze. Zdawał sobie sprawę, co się stanie, gdy zawiadomi SB - mówi jan Aulich. Jego zdaniem także SB dowiedziała się o operacji bankowej "Solidarność" przed stanem wojennym. - SB miała w banku kilku, jeśli nie kilkunastu współpracowników - mówi Jan Aulich. Pamięta, że brat opowiedział mu o "zneutralizowaniu" w czasie wypłacania 80 milionów współpracownika SB mającego pieczę nad skarbcem. - Prawdopodobnie go upili. Brat opowiedział to oględnie, nie mówiąc, kto to zrobił - wyjaśnia Jan Aulich. Relacje Jerzego Kwapińskiego i Jana Aulich różnią się od informacji zawartych w aktach procesu Józefa Piniora z 1984 roku, znajdujących się w archiwum wrocławskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Wynika z nich, że dopiero 30 grudnia 1981 roku Narodowy Bank Polski zlecił delegaturze Najwyższej Izby Kontroli we Wrocławiu kontrolę obrotów pieniężnych z kont bankowych Zarządu Regionu NSZZ "Solidarność" Dolny Śląsk. Następnego dnia, o czym pisałem już wyżej, ukazał się komunikat we wrocławskiej gazecie o pobraniu przez "Solidarność" 80 milionów złotych. Zatem albo o pobraniu pieniędzy wiedzieli tylko pracownicy i kierownictwo banku ( także dyrektor Oddziału Okręgowego Henryk Błaszczak, który miał swój gabinet obok gabinetu dyrektora Aulicha), albo - co bardziej prawdopodobne - wiedziała o tym Służba Bezpieczeństwa, która tej informacji nie ujawniła, licząc na odzyskanie pieniędzy w wyniku aresztowań i zatrzymań działaczy "Solidarności" w dniach po 13 grudnia 1981 roku. Na początku stycznia 1982 roku SB p[o przesłuchaniu pracowników Zarządy Regionu i ujętego wcześniej Tomasza Surowca, zrekonstruowała przebieg wydarzeń z 3 grudnia 1981 roku. Ślad po pieniądzach urywał się koło mostu Osobowickiego, gdzie Pinior przeniósł pieniądze do samochodu Huskowskiego.  4 stycznia 1982 roku w "Gazecie Robotniczej" rozpoczęła się publikacja serialu o "80 milionach". Kolejno ukazywały się listy gończe za Piniorem Bednarzem i Huskowskim. 8 stycznia 1982 roku  dyrektor Aulich został odwołany ze stanowiska dyrektora V Oddziału NBP. Dowiedział się o tym..... z "Dziennika Telewizyjnego", dwa dni później. - Był na zwolnieniu lekarskim, po zawale serca, który był następstwem przesłuchań i olbrzymiego stresu wywołanego kontrolami w banku i  śledztwem w sprawie pobrania 80 milionów - mówi Jerzy Kwapiński. 10 stycznia 1982 roku ukrywający się Władysław Frasyniuk i Józef Pinior, w imieniu Regionalnego Komitetu Strajkowego NSZZ "Solidarność" Dolny Śląsk, skierowali pismo do dyrektora NBP we Wrocławiu protestując przeciwko represjonowaniu pracowników banku. "Nasz sprzeciw budzi szczególnie dyscyplinarne zwolnienie dyrektora V Oddziału NBP we Wrocławiu. Zastosowane wobec pracowników sankcje są bezprawne, mają na celu zastraszenie ludzi pracy i   są odwetem za rzetelne wykonywanie swych obowiązków" - pisali ukrywający się przywódcy strajkowi. 11 stycznia 1982 roku w obronie Aulicha wystąpił w piśmie do Stanisława Majewskiego, prezesa NBP, dyrektor Oddziału Okręgowego NBP we Wrocławiu Henryk Błaszczak. Wystawiając Aulichowi bardzo dobrą opinię, Błaszczak - członek władz wojewódzkich PZPR we Wrocławiu - prosił prezesa NBP o ponowne przeanalizowanie sprawy i anulowanie decyzji o odwołaniu Aulicha. Swoje stanowisko w obronie Aulicha dyrektor Błaszczak przedstawił publicznie w wywiadzie udzielonym "Gazecie Robotniczej" dziennikowi PZPR we Wrocławiu w wydaniu weekendowym z 15-17 stycznia 1982 roku. Powiedział w nim jednoznacznie, że operacja podjęcia przez "Solidarność" 80 milionów była w świetle obowiązującego stanu prawnego całkowicie legalna i prawidłowa. Jednocześnie dodał, że "dyrektor V  Oddziału potraktował tę wypłatę jako wewnętrzną sprawę swego oddziału i zaniedbał poinformowania o niej kogokolwiek ze swych przełożonych". 15 stycznia 1982 roku prezes NBP odpowiedział Błaszczakowi, że nie widzi możliwości zmiany decyzji w sprawie odwołania dyrektora Aulicha. Miał pretensje do Błaszczaka, że dowiedział się o operacji bankowej "Solidarności" ze źródeł pozabankowych,a Błaszczak zaniedbał obowiązków, nie informując go o podjęciu pieniędzy przez "Solidarność", mimo że minęło dziesięć dni od czasu, kiedy dyrektor Błaszczak otrzymał tę informację.

Dalsze losy dyrektora Aulicha były dramatycznym następstwem wydarzeń związanych ze sprawą "80 milionów". W lipcu 1982 roku, w wieku 59 lat, Jerzy Aulich przeszedł na rentę zdrowotną. W następstwie stresu związanego z wydarzeniami grudnia 1981 roku i stycznia 1982 roku zachorował na cukrzycę, która źle leczona w ówczesnych warunkach spowodowała serię amputacji kończyn  oraz przedwczesną śmierć w wyniku kolejnego zawału serca, w listopadzie 1992 roku. W marcu 1990 roku Władysław Baka, ówczesny prezes NBP, potwierdził bezzasadność odwołania dyrektora Aulich ze stanowiska, stwierdzając, że jego działania w grudniu 1981 roku nie zawierały uchybień prawnych i zawodowych. Obok dyrektora Jerzego Aulicha drugim pracownikiem banku, który poniósł konsekwencje udziału w pobraniu 80 milionów, był Jerzy Kwapiński. 11 stycznia 1982 roku został zatrzymany przez SB io internowany. Po zwolnieniu z obozu w Nysie Kwapiński nie mógł znaleźć pracy w zawodzie. - Jednego dnia zatrudniano mnie, następnego dowiadywałem się, że przyjęcie do pracy jest niemożliwe. Sam pan wie dlaczego - słyszałem w odpowiedzi na pytanie, dlaczego zakład zmienił decyzję - wspomina Kwapiński. Ponieważ z pracy została zwolniona także jego żona, w październiku 1982 roku Kwapiński wyjechał na emigrację do Francji,gdzie też obecnie mieszka.

Komornik u Piniora

Przez długi czas i sposób bardzo uciążliwy SB dokuczało Józefowi Piniorowi. Po aresztowaniu w kwietniu 1983 roku przez rok był więziony w areszcie na Rakowieckiej w Warszawie. Prokuratura usiłowała dowiedzieć się, gdzie są związkowe pieniądze. Bezskutecznie. Postawiono mu zarzut zagarnięcia mienia znacznej wartości, z czego później prokuratura się wycofała. Pinior w maju 1984 r został skazany na cztery lata więzienia. Opuścił je w wyniku amnestji na początku sierpnia 1984 roku. Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych wytoczyło mu wtedy proces cywilny w sprawie zagarnięcia pieniędzy związkowych. Wyrok skazujący, po odrzuconej apelacji w Sądzie Najwyższym, spowodował, że komornik zajął mienie Piniora. - Nie mógł mieć telewizora. Komornik przychodził i zabierał wszystko, co w myśl ówczesnego prawanie było niezbędne do życia - opowiada Pinior. Wyrok ten został unieważniony dopiero w 1992 roku, kiedy doszło doskandalicznej sytuacji związanej z nieuchyleniem politycznych wyroków z czasu PRL. Pinior wygrał wówczas konkurs na stanowisko wykładowcy w Katedrze Państwa i Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego. Okazało się jednak, że figuruje w rejestrze skazanych i nie może objąć tego stanowiska. Sąd Najwyższy stwierdził, że wyrok na Piniora za zorganizowanie akcji protestacyjnej w zakładach Dolmel w 1988 roku był "słuszny". Ta opinia wywołała burzę. W obronie Piniora wystąpił w TVP Jan Nowak-Jeziorański. Nawet Jerzy Urban zabrał w jego obronie głos w tygodniku "Nie". Dopiero po serii publikacji w mediach oba wyroki zostały uchylone. Były już jednak inne czasy.

W wolnej Polsce

Po 1990 roku Józef Pinior łączył pracę naukową z działalnością polityczną. Uczestniczył w działalności ugrupowań lewicowych, przede wszystkim Unii Pracy. W 2004 roku uzyskał mandat deputowanego do Parlamentu Europejskiego, jako kandydat komitetu wyborczego Socjaldemokracji Polskiej. W 2011 roku został senatorem w parlamencie, jako kandydat Platformy Obywatelskiej.

Stanisław Huskowski po 1990 roku angażował się przede wszystkim w działalność samorządową, jako radny wrocławskiej Rady Miejskiej, przewodniczący Rady i p[rezydent Wrocławia (2001-2002). Był członkiem Unii Demokratycznej, Unii Wolności, a następnie Platformy Obywatelskiej. W 2004 roku wygrał wybory uzupełniające do Senatu. W 2005 roku jest posłem na Sejm. W czerwcu 2013 roku zostaje podsekretarzem stanu w Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji.

Władysław Frasyniuk łączył aktywną działalność polityczną z kierowaniem prywatnym przedsiębiorstwem transportowo-spedycyjnym. W latach 1991-2001 był posłem z ramienia Unii Demokratycznej i Unii Wolności. W latach 2001-2005 przewodniczył Unii Wolności, przekształcając ją później w Partię Demokratyczną, z której odszedł w 2009 roku. Obecnie jest przedsiębiorcą i komentatorem wydarzeń politycznych w mediach.

Piotr Bednarz, po dramatycznych przeżyciach więziennych w latach 80. (m.in. nieudana próba samobójcza) w latach 90. wrócił do działalności związkowej. Od połowy lat 90. pracował w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych. Zmarł 26 marca 2009 roku.

Tomasz Surowiec wrócił do działalności związkowej. Od 1990 roku po przejściu na emeryturę kierował "Solidarnością" we wrocławskim Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym. 

Umowa

Przez pierwsze dziesięciolecie III Rzeczpospolitej uczestnicy ukrycia 80 milionów - Kardynał Gulbinowicz, Władysław Frasyniuk, Józef Pinior i Stanisław Huskowski - milczeli na temat okoliczności przeprowadzenia tej akcji. Przekazując pieniądze "Solidarności" na początku 1990 roku, Józef Pinior mówił, że sam zamienił złotówki na dolary. Kazimierz Jerie, podczas zjazdu zapytany przez Piniora, czy mógłby opowiedzieć o jego roli kasjera, odparł: "Lepiej nie, bo może jeszcze się przydam"

-Jeśli w 1981 roku  powiedziałem Księdzu Kardynałowi, że nikt nie będzie wiedział, co zrobiliśmy, to chociaż była wolna Polska, na pytania, gdzie zawiozłem pieniądze, odpowiadałem "nie wiem" - mówi Stanisław Huskowski. Dopiero pod koniec lat 90. w wywiadzie rzece "A Kościół trwa", Kardynał Henryk Gulbinowicz potwierdził, że ukrył solidarnościowe pieniądze. Pytany jednak, czy Władysław Frasyniuk ukrywał się w pałacu arcybiskupim, odpowiedział:"Proszę o następne pytanie". Dopiero w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" w styczniu 2002 roku Kardynał ujawnił szczegóły związane z ukryciem solidarnościowych pieniędzy. To spowodowało, że również inne osoby znające szczegóły tej historii także zdecydowały się o niej opowiedzieć. Mimo że w czasie ostatnich dziesięciu lat powstało na ten temat wiele publikacji, wśród których najobszerniejsza jest książka Katarzyny Kaczorowskiej "80 milionów" (2011), to jednak nadal wiele szczegółów tej historii pozostaje niewyjaśnionych.                                                                                             

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

                                                                                                                                  00