Skok na 80 milionów - dodatek PLUS-MINUS
Bezimienny bohater
List Jana Aulicha w sprawie "Milionów na antresoli"
W uzupełnieniu artykułu pt. "Miliony na antresoli", który ukazał się w "Rzeczpospolitej" ("Plus Minus" z 8-9 maja 2004), autorstwa Rafała Bubnickiego, pragnę dodać mały przyczynek do tych wspomnień. Otóż w artykule tym napisano: "Bank zobligowany wewnętrznymi przepisami powinien przy każdej większej wypłacie zawiadomić milicję. Chodziło o to, aby od tej zasady odstąpić. Ludzie z banku zachowali się z klasą. Tylko dwie osoby, dyrektor Aulich i naczelniczka wydziału, wiedziały, że pobieramy 80 milionów z konta Solidarności - wspomina Pinior".
Chciałbym tu w dużym skrócie opisać dalsze losy mego brata Jerzego Aulicha, wymienionego w tym artykule. A było tak: dyrektor Aulich w rozmowie z Piniorem zobowiązał się do umożliwienia podjęcia mu pieniędzy z konta "Solidarności". Dobrał do pomocy naczelniczkę wydziału (jej nazwiska nie pamiętam), do której miał bezwzględne zaufanie, oraz jeszcze parę osób do przeprowadzenia tej operacji, których był pewien, a które nie były poinformowane, czego ona dotyczy. Postarał się też o zneutralizowanie pracownika SB, który nadzorował bank. Po udanej operacji jeszcze tego wieczoru zadzwonił do mnie z pytaniem, czy mógłby przyjechać, gdyż ostatnio miał bardzo stresujący okres i chciałby w ciszy przyjść nieco do siebie. Niestety jego plany uległy zmianie. Po wykryciu przez SB podjęcia pieniędzy przez "Solidarność" został natychmiast zawieszony w czynnościach. Wiele razy był w tym czasie przesłuchiwany; pragnę jednak dodać, że przesłuchania te były uciążliwe pod względem jedynie psychicznym, a nie fizycznym. Ponadto do banku zjechały się wszystkie możliwe komisje, które badały jego "przestępczą działalność w banku". Wszystkie te kontrole wykazały jednoznacznie, że działalność banku była prowadzona prawidłowo i nie wykryto żadnych nadużyć lub nieprawidłowości. Jako prawnikowi oraz wychowanemu w poszanowaniu prawa bratu nie mieściło się w głowie, że za dokonanie operacji z punktu formalnego zgodnej z prawem, mimo 35-letniej nienagannej pracy, można go tak zgnoić. Czuł się coraz bardziej zaszczuty. To wszystko wywołało u niego zawał tylnej ściany serca. Będąc na zwolnieniu lekarskim po zawale, 11 stycznia 1982 roku słuchał wieczornego "Dziennika telewizyjnego" i dowiedział się, że odwołano go ze stanowiska dyrektora. Następnego dnia wezwano go do banku i wręczono oficjalnie to odwołanie oraz zwolnienie z pracy. Znalazł się w jednej chwili w ślepym zaułku. Był bez pracy i środków do życia, a miał przecież na utrzymaniu rodzinę. Potwornie się tą sytuacją przejął i jeszcze bardziej załamał psychicznie. Dzięki ludziom, którzy znali go jeszcze z działalności w Towarzystwie Filatelistycznym oraz Towarzystwie Przyjaciół Lwowa, udało się załatwić szybko rentę inwalidzką. Pomimo że jego sytuacja finansowa pozwalała na skromny byt, nie mógł się wyzwolić z poczucia krzywdy. Ten ciągły stres spowodował szybki rozwój cukrzycy: najpierw konieczna okazała się amputacji palca, potem - ponieważ stan się pogarszał - amputacja pięty. To kalectwo jeszcze bardziej pogłębiało stres i załamanie psychiczne. W przezwyciężeniu tego stanu pomagał mu trochę nasz proboszcz, ale to było za mało. Ja ze swej strony starałem się interweniować w "Solidarności", aby pomogli, jeśli nie pieniężnie, to trochę psychicznie podnieść go na duchu. Był to czas dość burzliwy, inne sprawy były ważniejsze, a może nie natrafiłem na ludzi, którzy mogli coś załatwić. Nikt się tym nie zajął. Zgorzkniały inwalida, z poczuciem krzywdy i opuszczenia przez ludzi, zmarł na atak serca w Zaduszki, 2 listopada 1992 roku. Pochowany na cmentarzu Świętej Rodziny we Wrocławiu, nie doczekał się żadnego słowa uznania poza wzmianką w cytowanym na wstępie artykule. Cześć jego pamięci.
Jan Aulich, Bytnica
"Rzeczpospolita", nr 220 (6903), 18-19.09.2004
(dodatek "Plus Minus") www.rzeczpospolita.pl